Nastał czas kolejnej Wojny o Świętego Graala. I będzie to wojna inna od wszystkich, bo do walki o świętych kielich i spełnienie swojego życzenia stanie czternastu Mistrzów z czternastoma sługami. Ale wezwanych zostanie piętnaście dusz bohaterów. W dodatku czternastu Mistrzów podzielonych zostaje na dwa siedmioosobowe zespoły. Tak zaczyna się Wojna o Świętego Graala w Rumuńskim mieście Trifas.
O legendarny artefakt walczyć będą dwa ugrupowania. Stowarzyszenie Magów oraz klan Yggdmilliennia. Ci drudzy są w posiadaniu Świętego Kelicha skradzionego w czasie poprzedniej wojny przez głowę rodu. Akcja dzieje się w alternatywnym świecie, gdzie nie odbyła się Czwarta Wojna opisana w Fuyuki. Apocrypha bardziej skupia się na akcji niż na działaniu za kulisami. Dlatego też fabuły w nim mniej niż w innych ekranizacjach serii.
Nie odebrało to ani trochę atmosfery świata magii. To dalej Fate ze wszystkimi zmyślnymi magicznymi gadżetami (jak np. kościana ręka odwzorowująca list pisany przez kogoś innego), magicznymi golemami, homunkulusami czy potężnymi i efektownymi zaklęciami.
Ale to nie zagrałoby bez dobrych postaci. Każdy z siedmiu mistrzów Yggdmillenni ma swój charakter. Nie każdego się polubi, bo są tak pisani, a do innych od razu czuje się sympatię czy też rozumie powody uczestnictwa w wojnie. Po stronie Stowarzyszenia Magów mamy tak naprawdę dwóch Mistrzów. Tajemniczego Shirou Kotomine, którego podobieństwo do bohatera Stay Night jest przypadkowe, oraz nekromantę Kairiego Sisigou, mocno kojarzącego się z Emiyą Kiritsugu ze wspomnianego Fate/Zero za sprawą broni palnej i podejścia do sprawy.
Jest też wiele barwnych Sług walczących u boku magów. Większość z nich to dusze bohaterów mniej znanych szerszej publice, ale imiona takie jak Spartakus, Kuba Rozpruwacz czy Frankenstein z pewnością kojarzycie. Trzeba się jednak przygotować na typowe japonizmy. Kuba Rozpruwacz to loli-zabójca, Frankenstein jest kawaii a nawet mamy trapa w postaci Astolfo. Pierwsze dwa jeszcze rozumiem, choć niechętnie. Ale trap mnie zasmucił. Nie lubię tego motywu i nie pasuje mi do serii. Bez tego dodatku byłaby to najlepsza postać, a tak mimo bycia postacią męską zachowuje się i ubiera dziewczęco. Nie zabrakło Saber, która tu jest potomkiem oryginalnej Saber z Fate/Stay Night (w pewnym momencie widać Rycerzy Okrągłego Stołu i fajnie było zobaczyć znane twarze jak Gawain z Fate/Extra czy Lancelot z Fate/Zero). Moją uwagę zwrócił też fakt, że słudzy rzucają swoimi imionami na prawo i lewo, gdzie zawsze to była ich największa tajemnica.
Ale oprócz Szermierzy, Jeźdźców, Czarodziejów, Berserków, Strzelców, Lansjerów i Zabójców jest jeszcze jedna klasa. Władca – dusza bohaterki Joanny d’Arc, którą na pewno kojarzycie z Fate/Zero. Przyzwana ona została przez samego Graala, aby sprawdzić poprawność prowadzonej wojny i stanowić rolę mediatora między walczącymi ugrupowaniami. Ważną postacią jest też Sieg, homunkulus stworzony przez Yggdmillennię, który ucieka od swych stwórców i obiera własną drogę.
Przez pierwsze odcinki nie ma jasno wskazanego głównego bohatera. Każdy dostaje swój czas, aby oglądający mógł wyrobić sobie opinię. Sympatie są podzielone i nie sposób wskazać swojego ulubieńca. Kibicuje się obu stronom i dochodzi do sytuacji, gdzie podczas walk chce się żeby ktoś wygrał ale z drugiej strony nie chce się żeby jego przeciwnik przegrał i zginął. Dopiero w połowie dwójka bohaterów przejmuje pałeczkę głównych postaci. W tym samym momencie nakreśla się antagonista serii, jednak ciężko go po prostu określać “tym złym”, bo ma swój cel do którego dąży i motywację by go spełnić, które można zrozumieć. Nie trzyma się fabularnie kupy kilka śmierci, gdzie odnosi się wrażenie, że postać umarła, bo trzeba było się jej pozbyć, aby doprowadzić do planowanego finału.
Graficznie Fate/Apocrypha wygląda dobrze, choć żałuję, że nie maczało w nim palców studio ufotable. W wyprodukowanym przez A-1 Pictures anime kreska jest ładna a projekty postaci mogą się podobać. Czasem postacie gdzieś kuleją albo nie jest to specjalnie przeszkadzające w odbiorze. Bardzo podobały mi się te pełne dynamizmu i surowo wyglądające walki z ostatnich odcinków. Do wszystkiego przygrywa fajna muzyka, a drugi opening i ending zapadają w pamięć.
Ekranizacja nowelki Fate/Apocrypha to dobry Fate, który zawiera wszystkie elementy definiujące tę serię. Są słudzy, świetnie wyreżyserowane walki i klimat magicznego świata, choć fabularnie nieco leży. Ja śmiało polecam, bo uniwersum Fate potrafi wciągnąć i dobrze bawić. Ale nie polecam Apocryphy jako pierwszego Fate’a.